Inne

Jak powstało polskie słownictwo morskie? Jaki jest językowy obraz morza w Polsce? Na te i inne pytania szukamy odpowiedzi w rozmowie z prof. Jolantą Maćkiewicz.

- Pani profesor, co pani rozumie przez słownictwo morskie?

- Mówiąc najprościej – jest to słownictwo mówiące o morzu i o tym wszystkim, co się na morzu i wokół niego dzieje, związane z żeglugą czy łowieniem ryb. Przy czym słownictwo morskie należałoby odróżnić od morskiej terminologii, bo są to jednostki funkcjonujące na różne sposoby: słownictwo to jest to, jak mówimy o morzu na co dzień, terminologia to jak o morzu mówią fachowcy.

- A skąd się wzięło polskie słownictwo morskie?

- Można by powiedzieć, że polskie słownictwo morskie zeszło z lądu. Wyrazy, które od początku odnosiły się do rzeczywistości morskiej są zazwyczaj wyrazami zapożyczonymi, przyszły skądś. Rodzimego słownictwa pierwotnie morskiego, to znaczy słów, które w naszym języku powstawały od razu po to, żeby nazywać rzeczywistość morską, jest niewiele. Są to przede wszystkim wyrazy, które odnosiły się do fragmentów krajobrazu lądowego, takie jak na przykład cieśnina, czyli pierwotnie: ciasne miejsce, przejście, na lądzie, między górami. Później to słowo „zeszło” na morze. Poza tym, do słownictwa morskiego słowa „przeszły” ze słownictwa wodnego, słownictwa flisackiego, które w polszczyźnie bardzo wcześnie zaczęło się kształtować, albowiem spław rzekami był bardzo ważną częścią dawnej polskiej gospodarki.

- Czyli mamy słowa „lądowe”, które przeniknęły do słownictwa morskiego i słowa zapożyczone. Których jest więcej, da się to policzyć?

- Raczej nie. Słownictwo morskie dotyczy różnych aspektów związanych z morzem, po pierwsze krajobrazu morskiego, czyli będzie to morskie słownictwo geograficzne: części morza, części morza stykające się z lądem. Dalej słownictwo, powiedzmy, hydrograficzne: fale, prądy, burze. Następnie słownictwo związane z czynnościami na morzu, nazwy jednostek pływających, nazwy profesji osób, które na tych jednostkach pływają. Są to rozmaite grupy słownictwa, rozmaite dziedziny. Proporcje między rodzimym słownictwem przejętym z lądu a słownictwem zapożyczonym z innych języków mogło być rozmaite. Należałoby założyć, że jeżeli chodzi o słownictwo związane z żeglugą: nazwy statków, ich części, ludzi na statkach pracujących, to ono będzie raczej zapożyczone. Natomiast jeżeli chodzi o słownictwo geograficzne, związane z krajobrazem morskim, można zakładać, że ono w większej części będzie rodzime.

- Takie wyrażenia jak grzbietyczy grzywy fal, to zapożyczenia, czy wyrażenia związane z naszym umiłowaniem do koni?

- W stereotypie Polaka wprawdzie tkwi zamiłowanie do koni, ale kojarzenie ich z morzem nie jest polskim wynalazkiem. Jednymz atrybutów Posejdona był przecież koń. Nie tylko w języku polskim metaforyka mówiąca o ruchu wody jest metaforyką końską. Chociażby w języku angielskim wyrażenia związane z ujeżdżaniem konia, z jeźdźcem, którym jest statek, przeniesiono do języka morskiego. Na marginesie: ciekawostką jest, że w języku angielskim, w odróżnieniu od polskiego, częściej na morze przenoszony jest obraz gór niż w polszczyźnie. Może jest to związane z tym, że w Polsce od gór od morza jest bardzo daleko, a w wypadku brytyjskiego krajobrazu sąsiadowanie gór z morzem to nic nadzwyczajnego.

- Wspomniała pani o słowie cieśnina. Jakie są inne przykłady wyrazów lądowych przeniesionych na morze?

- Na przykład słowo zatoka. Wtej chwili zaliczona jest do krajobrazu morskiego, a pierwotnie odnosiła się do rzeki. Zatoka, w formie męskiej: zatok, była nazwą zakola rzecznego. Ze względu na podobieństwo kształtu – coś zatoczonego, zaokrąglonego – przeniosło się to na krajobraz morski.

- A dlaczego wiele dawnych słów związanych z morzem nie przetrwało do dzisiaj? Powiedzmy słowo ostrów? Dlaczego dzisiaj zamiast ostrówmówimy wyspa.

- Dlaczego pewne wyrazy z języka są wypierane, trudno powiedzieć. W wypadku pary, o której pan mówi, oba wyrazy są rodzime: ostrówto coś ostrego, skalistego, wyspato coś wysypanego, usypanego, pierwotnie zapewne odnosiło się do krajobrazu rzecznego, do zbudowanych z naniesionego piasku łach, które z czasem stawały się wyspami. Trudno powiedzieć, dlaczego została wyspa,a nie ostrów.

- A słowa zapożyczone z innych języków?

- W wypadku tych zapożyczeń źródła były różne. Pierwsze z nich to języki klasyczne: greka, łacina, w których wypadku mamy często do czynienia z wyrazami międzynarodowymi, obecnie funkcjonującymi w rozmaitych językach europejskich, jak na przykładocean, który z greki, przez łacinę znalazł się w słownictwie ogólnoeuropejskim. W staropolskim słownictwie morskim słów zapożyczonych ze starożytności było bardzo dużo, bo wówczas w ogólnym słownictwie takich słów było więcej, były powszechniej używane.


- Nasz język, w porównaniu z angielskim, jest dosyć ubogi jeżeli chodzi o morskie nazewnictwo. U nas jest zatoka, a Anglicy mają bay, gulf, cove, bighti creek

- Tak, to prawda. Na marginesie – jesteśmy tak przyzwyczajeni do patrzenia na świat przez pryzmat własnego języka, że nie zauważamy tego, czego ten język nazwać nie potrafi. Wracając do zatoki– zdaje mi się, że w tym wypadku ta angielska różnorodność ma związek z żeglugą przybrzeżną, w której trzeba bardzo dobrze znać linię brzegową, wiedzieć, gdzie jest głębiej, gdzie płyciej, gdzie jest szeroka, a gdzie wąska zatoka. Nazywanie elementów linii brzegowej, jej rozróżnienie było niezwykle ważne i każda jej część musiała mieć swoją nazwę. Jak Anglicy wyruszali na morze? Bardzo powoli i ostrożnie, najpierw kręcili się wokół własnych wybrzeży, na pełne morze wyruszyli o wiele później niż np. Hiszpanie. Dla Anglika podstawową perspektywą była perspektywa rybaka czy żeglarza pływającego wokół wysp, nie zapuszczającego się zbyt głęboko w morze. Stąd np. bogactwo nazw tamtejszych wysepek.

- A czy zna pani profesor przykład słowa związanego z morzem, które ani nie ma rodowodu lądowego ani nie jest zapożyczone?

- Tak, tym słowem jest… morze.

- Naprawdę? Nie jest pochodzenia łacińskiego, to nie jest łacińskie mare?

- Tak, ale łacina była później, to słowo wywodzi się z języka praindoeuropejskiego. Tyle, że nasi indoeuropejscy przodkowie wywodzą się ze stepów, do morza dotarli stosunkowo późno, na terenach dzisiejszej Grecji. Słowo to (brzmiące prawdopodobnie mari) początkowo nazywało rozmaite zbiorniki wodne, np. jeziora, zbiorniki zalewowe. Dopiero później zaczęło się „specjalizować”. Owe różne znaczenia widać jeszcze, gdy przyjrzymy się kontynuantom tego słowa w innych językach indoeuropejskich, na przykład francuskie merodnosi się do zbiornika słonej wody, ale podobnie brzmiącemarais to bagno, zaś mare - kałuża. W angielskim mamy wprawdzie sea, które jest pochodzenia gemańskiego, ale też przestarzałe już dziś słowo mere, które nazywało jeziora.

- Czy w innych językach możemy znaleźć słowa morskie, które pochodziłyby z Polski?

- Wątpię. Mogę najwyżej wskazać, w jaki sposób takie hipotetyczne słowo mogłoby przeniknąć do innych języków.

- Hanza?

- No tak, z Hanzą wymienialiśmy towary, ale czy słowa? Na zachód dawaliśmy naprawdę mało słów. Więcej szło na wschód, z tym, że częściej byliśmy pośrednikiem w przekazie słów zachodnich.

- Ale był taki moment, kiedyśmy sięgali od morza do morza. Więc jeżeli np. Kozacy operowali na Morzu Bałtyckim (a był taki epizod)to nazwa ich łodzi, czyli czajka, powinna być znana Skandynawom, czy też wejść do ich języka.

- Jeżeli chodzi o różne dziedziny słownictwa morskiego, udział zapożyczeń i ich źródła są różne. Najwięcej jest związanych z żeglugą. Chodzi o to, że gdy pojawia się jakiś nieznany wcześniej w danym państwie czy społeczności obiekt z własną nazwą, to ona się w danym języku przyjmuje. Polacy gdzieś tak od XVI wieku też zaczynali podróżować, np. do Ziemi Świętej. Droga wodna była bezpieczniejsza i wygodniejsza od lądowej. Stykając się z innymi jednostkami pływającymi i opisując swoje wojaże w dziennikach podróży, wprowadzali te nieznane wcześniej nazwy. I w taki sposób wchodziły one do polszczyzny.

- Jak już jesteśmy przy XVI-XVII wieku – ciekawi nas, jakiego języka używali ludzie służący na statkach kaperskich króla Władysława Jagiellończyka, we flocie królewskiej Zygmunta Augusta, czy w Bitwie pod Oliwą. Jakie było pochodzenie terminologii tam używanej. Przecież oficer wydając rozkazy musiał to robić w jakimś języku.

- Kiedy mówimy o tym okresie, raczej byłby to język niemiecki niż angielski, który nie oddziaływał wówczas ani na polszczyznę, ani na inne języki. To musiała być raczej mieszanina niemieckiego, któregoś z języków skandynawskich, którego – nie wiemy, tym bardziej, że wiele słów w tamtejszych językach miało podobne lub identyczne brzmienie. Na przykład słowo flota– zakłada się, że jest pochodzenia skandynawskiego, ale z którego konkretnie kraju pochodzi, nie wiemy. W środowiskach wielojęzycznych, gdzie tym co łączy jest wspólna praca, zwykle wypracowuje się jakiś żargon zrozumiały dla wszystkich. A podstawowe komendy wydawane są w języku, który jest nadrzędny i również dla wszystkich zrozumiały. Podejrzewam, że mógł być to język niemiecki.


- A Kaszubi? Społeczność żyjąca od wieków z morza, mająca własne jednostki, a więc i własne ich nazwy. Czy to nazewnictwo przechodziło do języka polskiego? Było przecież o wiele bogatsze niż, powiedzmy, chłopa na Podolu.

- Nie tylko słownictwo. Sprawdziłam jak to wygląda w odniesieniu do przysłów. W publikacji „Nowa księga przysłów i wyrażeń przysłowiowych polskich” pod hasłem morzetrzy czwarte z nich to przysłowia kaszubskie. Jeżeli chodzi o widzenie przez Kaszubów morza, to charakterystyczne jest, że dla nich morze było miejscem pracy, czyli zestawiali morze z rolą, z polem uprawnym…

- bo uprawiali morze.

- Właśnie, dla nich to nawet nie było przenośne znaczenie, rozumieli je dosłownie. Jeżeli się spojrzy na słownictwo czy frazeologię kaszubską dotyczącą morza, to oni naprawdę to morze widzieli – zwracali uwagę na jego ruchy, falowanie, wiatry, sztormy. Ich słownictwo było o wiele bogatsze, bo od morza zależał ich los.

- Pani profesor, skąd się wzięły w języku polskim podstawowe słowa, które używane są przez marynarzy jak rufai dziób?

- Rufajest zapożyczeniem, brzmi niemiecko. Dzióbjest oczywiście słowem polskim. Swoją drogą to zabawne, że na określenie dwóch końców statku używamy słów o kompletnie różnym pochodzeniu.

- A dlaczego dziób, a nie np. głowa?

- Może chodziło o to, jak wyglądały dawne jednostki pływające, w tym sensie, że ich przód kojarzył się z ptasim dziobem. Np. przód Daru Pomorzajednoznacznie kojarzy mi się z ptasim dziobem. Ale mógłby to być jeszcze nos. Byłby bardziej zrozumiały, bo przenoszenie nazw części ciała na wszystko co nas otacza, jest bardzo naturalnym procesem.

- Końcówka masztu mogłaby być czubkiem. A jest, z angielskiego, topem

- Bo z kształtowaniem się słownictwa specjalistycznego jest tak samo jak z kształtowaniem się słownictwa ogólnego. Kiedy zaczyna się coś nazywać, bardzo często próbuje się różnych sposobów, co nam pasuje. To słownictwo się bardzo powoli konwencjonalizuje, z dużego zasobu wybiera się, czasami wręcz przypadkowo, jedną lub dwie nazwy. Chociażby dla nazwania tego co dzisiaj zwie się zatoką,przez trzy stulecia, od piętnastego do osiemnastego wieku, pojawiały się następujące nazwy: odnoga morska, strumień morza, kanał morski, buchta, język, okrążek, wyrwa w brzegu morskim, zatok, zatoka, wylewa morska, wylewek, odlewisko, golf. I z tego wszystkiego została zatoka.

- Język i słownictwo kształtuje się przez setki lat. Czy jest jednak jakiś okres, który decydująco wpłynął na nasze nazewnictwo morskie?

- Zawsze czynnikiem porządkującym język jest tworzenie słowników. Pierwszy ważny słownik dla polszczyzny to słownik Lindego, czyli przełom XVIII i XIX wieku. Oczywiście, gdybyśmy porównali ten słownik z używanym obecnie słownictwem, jest ono w wielu dziedzinach o wiele bogatsze. Bogactwo synonimów w jakimś okresie może informować nas o tym, że słownictwo w danej dziedzinie dopiero się kształtuje, czyli jesteśmy na etapie poszukiwań, tak jak z tą zatoką, czy tak jak było zapewne z nazywaniem części statków. Podejrzewam, że w pierwszych stuleciach było ileś ich nazw i dopiero później utrwaliła się ta jedna. Czasem zresztą dzieje się to przypadkowo, stąd ów brak konsekwencji w nazywaniu. Język, którym się na co dzień posługujemy, nie jest konsekwentny i nie musi być.

- Ale są momenty przełomowe, w których możemy mówić o pewnym porządkowaniu terminologii i słownictwa. Tym momentem był bez wątpienia rok 1918, kiedy Polska odzyskała niepodległość i skrawek dostępu do morza. W jednej z książek Borchardta, „Kolebka nawigatorów”, jest rozdział, w którym opisuje on jak powstała polska terminologia morska. Przypisuje się to powstaniu pierwszych podręczników dla szkół morskich, czyli dziełu dwóch ludzi - Antoniego Ledóchowskiego i Mamerta Stankiewicza. Stanęli przed gigantycznym zadaniem, musieli złożyć „do kupy” nazewnictwo morskie używane w trzech zaborach. Więc nie zawsze się da zadekretować, że od dzisiaj ten wyraz znaczy to i to.

- W terminologii - tak. W słownictwie, czyli tym co jest częścią języka ogólnego, nie.


- No więc, czy w wypadku terminologii da się to wszystko poukładać, żeby to było i konsekwentne, i zrozumiałe? Czy to syzyfowa praca?

- Są takie próby. Ale w pewnym sensie jest to też syzyfowa praca. Bo z jednej strony - terminologia, w odróżnieniu od słownictwa, podlega „obróbce” przez fachowców. Ktoś bierze bogactwo terminów, robi z tego słowniki terminologiczne, porządkuje. W terminologii obowiązują pewne zasady, a mianowicie, że dla jednej rzeczy powinna być jedna nazwa, że termin powinien mieć precyzyjne znaczenie, trzeba uściślić, dokładnie wiedzieć, co to jest morze, a co to ocean - w języku ogólnym jest to nam dość obojętne. Ale właśnie z drugiej strony mamy „ciśnienie” języka ogólnego, bo ci wszyscy, którzy posługują się terminologią, na co dzień używają języka nieterminologicznego. „Narażone” są te wyrazy, które funkcjonują równocześnie na dwa sposoby, wyrazy typu morze, obecne w języku ogólnym i w terminologii. Język ogólny jest nieprecyzyjny, a synonimia i wieloznaczność są w nim naturalnymi zjawiskami. O wiele „bezpieczniejsze” są terminy utworzone sztucznie, czy zapożyczone tylko na potrzeby terminologii, bo nie ma tego „ciśnienia” wpływu języka ogólnego. I tu istotnie można zadekretować, że wyraz x, który nikomu się z niczym nie kojarzy, będzie znaczył to i to.

- Przykładem zamieszania może być używanie słów okręt i statek. Ten pierwszy oznacza obecnie jednostkę floty wojennej, ten drugi handlowej. To dlaczego przemysł stoczniowy nazywany jest okrętownictwem? A przechodząc do pytania, jakie pani zdaniem zjawisko opisuje sytuacja odrębnego słownictwa morskiego dla Marynarki Wojennej? Służący tam marynarze mówią np. że okręt wychodzi z portu, albo, że idziew jakimś kierunku zamiast wypływai płynie.

- W każdej wyspecjalizowanej dziedzinie życia, która posługuje się swoją terminologią, jest tendencja, aby ze swojego języka uczynić coś w rodzaju tajnego kodu. Na zasadzie, kto mówi tak jak my, jest jednym z nas. Kto nie potrafi się posługiwać się naszymi zwrotami, nie jest nasz. Czasami jest to świadome, najlepszym przykładem jest więzienna grypsera, czasami to wpływ okoliczności. Sygnał - my jesteśmy wyjątkowi, a nasz język jest językiem dla wtajemniczonych.

- A jak pani ocenia zapożyczenia z języków obcych, głównie z angielskiego, we współczesnym języku polskim? Najlepszym przykładem jest shiplover. Dlaczego nie może być to miłośnik statków czy okrętów?

- Przyznam, że tego nie rozumiem. Nie jestem przeciwko wszystkim zapożyczeniom, bo niektóre z nich są przydatne, gdy rzecz wchodzi ze swoją nazwą, a w dodatku, gdy wchodzi równocześnie na różne obszary językowe, mamy więc wygodę w posługiwaniu się nazwą ogólnie zrozumiałą. Jeżeli chodzi o shiplovera, nie widzę powodu, by nie zamienić go na jakiś polski odpowiednik.

- Może i tu mamy do czynienia z tym wyjątkowym klubem posługującym się własnym językiem?

- Myślę, że tak.

- Jaki jest zatem ten językowy obraz morza w Polsce?

- Trzeba pamiętać o tym, że jeżeli posługujemy się pojęciem „obraz świata zaklęty w języku”, to odnosi nas to do przeszłości. Bo słowa, którymi się posługujemy, nie weszły do języka wczoraj. A zatem nie świadczą one o naszym widzeniu świata, a o tym, jak go postrzegali nasi przodkowie. Chociaż też nie do końca, ponieważ wiele ze słów, którymi się oni posługiwali i za pomocą których widzieli świat, do dzisiaj nie dotrwało. Pojęcie „obraz świata” jest więc pojęciem przydatnym, do którego jednak trzeba mieć ograniczone zaufanie. Obraz morskiego świata wynikający z tego, co znajdujemy w danych językowych, potwierdza to, co wiemy skądinąd, czyli z historii - że na morze patrzyliśmy z bardzo daleka, że często nie było ono widziane własnymi oczyma, a poprzez literaturę. Że nie było to morze, z którym stykano się na co dzień...

- Żywiło tylko Kaszubów...

- To nie było morze, od którego zależało przeżycie. Naszych przodków żywiło pole, a nie morze. Czyli jest to morze, jeżeli posłużymy się metaforą obrazu, widziane z daleka, bez szczegółów, niewyraźne, raczej impresjonistyczne niż realistyczne.

- Zatem, czy w świetle badań językowych jesteśmy narodem morskim?

- Nie. 

Tomasz Falba, Czesław Romanowski

Fot. Czesław Romanowski

Prof. dr hab. Jolanta Maćkiewicz jest kierownikiem Zakladu Języka Mediów w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa (Wydział Nauk Społecznych) Uniwersytetu Gdańskiego. 

 

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0323 4.1137
EUR 4.2919 4.3787
CHF 4.4221 4.5115
GBP 5.0245 5.1261

Newsletter