Pod jedenastu dniach od startu w Świnoujściu, Krzysztof Skrzypek dotarł na Hel. - Jestem teraz trochę innym człowiekiem niż na starcie - powiedział nam.

"Udało się! Bez odcisków, bez tabletek przeciwbólowych, bez żeli rozgrzewających, bez goretexowej membrany... jednak z wielką, wielką pomocą Morza, które przez te jedenaście dni pozwoliło mi iść wzdłuż swojego wybrzeża bez sztormów, bez mocnych opadów, bez bardzo silnych wiatrów" - napisał wczoraj na swoim blogu. Ostatni etap wędrówki, z Władysławowa na Hel, pokonał nocą z wtorku na środę. Jak mówi, to był chyba najtrudniejszy moment wyprawy.

"Droga nużyła się niesamowicie, a warunki nie rozpieszczały. - relacjonuje - Co jakiś czas przechodziłem na asfalt lub na prawą stronę cypelka żeby dać trochę odpocząć nogom. W końcu, gdy już noc przemieniła się w poranek dotarłem na Hel... w końcu po jedenastu dniach marszu osiągnąłem swój cel".

Krzysztof Skrzypek jest jednym z niewielu ludzi, którzy przeszli ponad trzysta kilometrów wzdłuż naszego wybrzeża zimą. Jak się czuje? - Jestem zmęczony, zadowolony i mam takie poczucie, że przed wyprawą byłem nieco innym człowiekiem, niż teraz: zdystansowałem się do siebie, do świata - tłumaczy. - Te jedenaście dni samotności, pozostawania samemu ze sobą pozwoliły inaczej spojrzeć na wiele rzeczy.

Jak mówi, boi się nieco powrotu do zwykłego życia: - W drodze cel był jasny: trzeba przejść tyle a tyle kilometrów, potem iść spać, a potem znowu iść. Ten etap się skończył, czas planować coś nowego.

Skrzypek ma już pomysł na nową wyprawę, ale na razie nie chce zdradzać szczegółów. Wie już jednak na pewno, że nie będzie piesza i nie odbędzie się zimą.

Czytaj także: Zimowy marsz wzdłuż polskiego wybrzeża

Czesław Romanowski