Mało kto pamięta, że władze powstania styczniowego powołały do życia siły morskie, które mialy walczyć z Rosjanami na Bałtyku i Morzu Czarnym. 22 stycznia (czyli w najbliższy wtorek) mija 150 rocznica jego wybuchu.

Zanim jednak opowiemy o morskiej stronie powstania styczniowego, musimy się cofnąć na chwilę o trzydzieści lat wstecz, do powstania listopadowego, które wybuchło w nocy z 29 na 30 listopada 1830 roku. Aby skutecznie prowadzić działania bojowe przeciwko Rosji powstańcy potrzebowali broni i amunicji. Ale skąd je wziąć, jeśli wszelkie fabryki mogące ją produkować zostały przez Rosjan zlikwidowane, a Prusy i Austria zamknęły granice uniemożliwiając ich dostawę lądem?

Wyjście z takiej sytuacji było jedno. Materiały wojenne należało przewieźć z Anglii i Francji drogą morską. Problem było jednak to, że powstańcy nie dysponowali nie tylko portem, ale nawet niewielkim skrawkiem wybrzeża, gdzie taki transport można by przyjąć. Nadzieja pojawiła się dopiero w końcu marca 1831 roku, kiedy powstanie przeniosło się na Żmudź. Dawało to szansę na opanowanie nadmorskiej Połągi położonej na północ od Kłajpedy.

Początkowo do zdobycia strategicznego miasta wyznaczony został oddział pod dowództwem Onufrego Jacewicza. Do najbardziej zaciętych walk doszło w maju. Powstańcy zaatakowali Połągę z siłą 4 tysięcy ludzi. Musieli jednak przerwać atak, kiedy na odsiecz portowi ruszyły znaczne siły nieprzyjaciela.

Tymczasem Bank Polski w Warszawie, na polecenie władz powstańczych, wysłał do Londynu, w tajnej misji, spolonizowanego Anglika, od lat mieszkającego w Warszawie i całym sercem oddanego sprawie polskiej, Andrzeja Evansa. Miał on zakupić na tamtejszym rynku dla powstanców broń i amunicję.

Wagę operacji dostrzegali Rosjanie ze wszelkich sił starając się jej przeszkodzić. Nie tylko więc komendant obrony Połągi dostał rozkaz utrzymania jej za wszelką cenę, ale do akcji przystąpili także carscy agenci w Anglii. Evansowi udało się jednak pokonać wszelkie przeszkody i na początku lipca był już gotowy do wysyłki pierwszego transportu broni. Na pokład dwumasztowej brygantyny o nazwie Symmetry załadowano m.in. 6 tysięcy karabinów z bagnetami, 2 tysiące pistoletów, 3 tysiące szabel, 4 armaty, 350 lanc, proch i amunicję. Dowódcą wyprawy mianowano płk Jana Jarzmanowskiego.

Równocześnie ponowiono próbę zdobycia Połągi. Zadanie zajęcia miasta wyznaczono tym razem 800-osobowemu oddziałowi pod dowództwem gen. Dezyderego Chłapowskiego. Potem dołączyły do niego kolejne jednostki. W sumie do ataku na port ruszyć miało aż 12 tys. powstańców! Niestety, na skutek tarć pomiędzy dowódcami poszczególnych oddziałów, a także braku zrozumienia przez Chłapowskiego znaczenia zdobycia Połągi, operacja nie powiodła się. Powstańcy ruszyli na Wilno, ponosząc przy tej okazji klęskę.

Evans nic o tym nie wiedział. Symmetry spokojnie przepłynąła Morze Północne, minęła cieśniny duńskie i stanęła pod Połągą. Na brzegu nikt jednak nie czekał na transport z Londynu. Statek zawrócił więc do Anglii. Próby wysłania jeszcze kilku innych transportów także się nie powiodły.

Na pięćset kroków

Wysiłek Evansa nie poszedł jednak na marne. Idea wykorzystania morza do pomocy walczącym w kraju oddziałom przeżyła bowiem powstanie listopadowe. Do pomysłu wrócono przy okazji kolejnego wielkiego zrywu narodowego, jakim było powstanie styczniowe rozpoczęte 22 stycznia 1863 roku.

Nie koniec na tym! Kierujący walką Rząd Narodowy postanowił stworzyć zbrojne siły morskie, które miały operować na Morzu Bałtyckim i Czarnym. Co więcej, tym razem ich zadaniem miał być już nie tylko transport broni, amunicji i ochotników. W razie potrzeby miały także atakować flotę handlową i wojenną Rosji.

Na miejsce lądowania pierwszego desantu wybrano, podobnie jak trzydzieści lat wcześniej, okolice Kłajpedy. Dowódcą ekspedycji został gen. Teofil Łapiński. Wynajął on w Londynie parowiec o nazwie Ward Jackson. Załadowano na niego m.in. tysiąc karabinów, 750 szabli, 3 armaty, 200 lanc, proch, umundurowanie a nawet drukarnię polową. Do udziału w wyprawie namówiono też, co nie było zbyt trudne bo powstanie styczniowe spotkało się z powszechną sympatią w Europie, 160 ochotników, wśród nich lekarza, dwóch aptekarzy i drukarza. Większość ochotników stanowili Polacy, ale byli wśród nich także Francuzi, Włosi, Anglicy, Niemcy, Szwajcarzy, Węgrzy, Belgowie, Holendrzy, Chorwaci a nawet... Rosjanie.


Powstańcy bez problemów dotarli do Kopenhagi. W Malmo ekspedycja przeokrętowała się na duński szkuner Emilie. Na nim właśnie, 10 czerwca 1863 roku, wyprawa dotarła na miejsce desantu, na które wyznaczono miejscowość Schwarzort, położoną na terytorium Prus, około dziesięciu mil na południe od Kłajpedy. Po wstępnym rozpoznaniu, około godz. 20, Łapiński zarządził lądowanie na godz. 22.

Plan przewidywał, że pierwszy oddział uda się na brzeg i posunie w głąb lądu na 500 kroków. Potem obsadzi przyczółek, na którym lądować bądą kolejne transporty. Dla ułatwienia desantu, zająć miano znajdujące się na wybrzeżu rybackie łodzie. W ten sam sposób zamierzono zdobyć podwody, przy pomocy których oddział ruszyć miał ku granicy z Rosją. Po jej przekroczeniu powstańcy mieli rozpocząć działania bojowe.

Desant rozpoczął się ostatecznie pół godziny po godz. 22. Pierwsi powstańcy wsiedli do dwóch łodzi. Większa przywiązana była do mniejszej spełniając funkcję prowizorycznego holownika. Chodziło o to, aby łodzie nie pogubiły się w zalegających już ciemnościach. Emilie czekać miała nieopodal.

Tragedia u celu

Niestety, powstańcy mieli pecha. Tuż przed samym lądowaniem pogorszyła się pogoda. Od lądu zaczął wiać silny wiatr utrudniający desant. W swoich pamietnikach gen. Łapiński tak opisuje tę sytuację: “Ledwie byliśmy na paręset sążni od statku, gdy pierwsza fala uderzyła w łodzie. I jak gdyby tylko burza czekała na nas, wiatr zerwał się silny i woda coraz więcej się burzyła. Majtkowie naprężąli się przy wiosłach, ja kierowałem osobiście rudlem. Ale usiłowania nasze były nadaremne: wiedziałem, że zamiast zbliżać się do lądu, wiatr coraz silniejszy odpychał nas w morze, bałwany coraz gwałtowniej uderzały o łodzie i napełniały je wodą. Położenie było krytyczne, trzeba było wracać na statek, który nie pojmowałem z jakiej przyczyny, zmiast się nas blisko trzymać, odsadził się od nas na dobre pół mili morskiej. Dałem znak trwogi kilkoma strzałami z rewolweru, ale statek się nie zbliżał. Żołnierze wołali z wielkiej łodzi, że mają wody po kostki, niedługo, że po kolana, kazałem wodę wylewać manierkami, ale to niewiele pomogło bo co trochę wody wyczerpali, to nowy bałwan łódź napełniał.”

Dlaczego Emilie nie reagowała na wezwania lądujących? Powód okazał się banalny. Nieobeznani z morskim fachem powstańcy, zaraz po odpłynięciu pierwszych łodzi, wylegli z radością na pokład uniemożliwiając tym samym pracę załodze statku.

Tak walczymy z kwadrans, statek tymczasem jakby zgłupiał, obraca się to w tę to w ową stronę i nie zbliża się do nas – wspomina Łapiński. – Nareszcie zaczyna się zbliżać, już nie jest jak na sto sążni, wtem ogromny bałwan wali z boku na nas, przewraca wielką łódź, mniejsza utrzymana chwilowo wiosłami i rudlem w równowadze. Z okrzykiem żałosnym przeciągłym, z okrzykiem śmierci tak starsznym, żem zadrżał, ja co nie mam nerwów słabych i podczas całej katastrofy ani na chwilę nie straciłem spokoju, z okrzykiem, którego do śmierci nie zapomnę, trzydziestu sześciu moich najlepszych towarzyszy zanurza się we wzburzonych falach. Pierwsza łódź trzyma się jeszcze na powierzchni, ale lina przyczepiona do wielkiej łodzi ciągnie tył pierwszej na dół, zanurza go w wodę, podczas gdy przodek dębem się podnosi. Jeszcze sekunda, a wszyscy jesteśmy straceni. W tej chwili porywam topór leżący u nóg moich i z siłą i zręcznością, której w sobie się nie spodziewałem, przecinam linę, łódź sie podnosi, majtkowie się wyprężają i odsadzamy od miejsca katastrofy.”

Kiedy większa szalupa się wywróciła, mniejsza dobiła do statku. Pomimo podjęcia natychmiastowej akcji ratunkowej z jego pokładu, 24 powstańców nie udało się już uratować. 8 Polaków i 16 cudzoziemskich ochotników utopiło się niemal u samego celu podrózy. Jakby tego było mało, rozszalały już na dobre sztorm pognał Emilie w kierunku Połągi obsadzonej przez silny rosyjski garnizon.


Chcąc uniknąć kontaktu z przeważającymi siłami wroga, Łapiński zdecydował się opuścić niebezpieczne wody i 14 czerwca statek dobił do szwedzkiej Gotlandii. Tutaj niedoszli powstańcy zostali rozbrojeni i na pokładzie szwedzkiej korwety, odstawieni z powrotem do Anglii, gdzie 5 lipca 1863 roku oddział został oficjalnie rozformowany.

Kierunek – Morze Czarne!

Niepowodzenie Łapińskiego nie ostudziło jednak powstańczych zapałów. W Londynie i Konstantynopolu trwały już przygotowania do wysłania kolejnego statku, tym razem na Morze Czarne. W tym wypadku nie chodziło już tylko o dostarczenie transportu z bronią, czy nawet oddziału ochotników, ale przede wszystkim o pojawienie sie powstańczego statku w jakimś brytyjskim porcie. Anglicy oświadczyli bowiem, że dopiero wtedy zaczną traktować powstanie jak wojnę dwu narodów, a nie wyłącznie wewnętrzną sprawę Rosji. Mogło to w efekcie spowodować międzynarodowe uznanie rządu powstańczego, a co za tym idzie udzielenie pomocy, a nawet bezpośrednie zaangażowanie militarne Albionu w konflikt po polskiej stronie. Sprawa wydawała się tym prostsza, że od czasu zakończenia wojny krymskiej Rosji nie wolno było utrzymywać na Morzu Czarnym własnej floty wojennej.

Pierwszą jednostką, która wypłynęła na Morze Czarne z pomocą dla powstania, był żaglowo-parowy frachtowiec Chesapeak. Statek wyszedł z Newcastle pod koniec czerwca 1863 roku z ładunkiem broni i w sierpniu udało mu się dotrzeć do Konstantynopola. Stamtąd, pod dowództwem płk Klemensa Przewłockiego, ekspedycja dotarła do tureckiego portu w Trapezuncie. Próby lądowania na rosyjskim brzegu nie powiodły się i Polacy musieli zakończyć ekspedycję.

W lipcu kleskę poniósł także rajd płk Zygmunta Miłkowskiego (znanego szerzej jako pisarz Teodor Tomasz Jeż), który wraz z ponad dwiema setkami ochotników zagarnął angielski statek parowy pływający po Dunaju. Oddział został jednak rozbity przez Turków i Rumunów, zanim zdołał dotrzeć na miejsce przeznaczenia.

We wrześniu 1863 roku do Trapezuntu dopłynął kolejny statek, który miał operować na Morzu Czarnym pod polską banderą. Tym razem była to parowo-żaglowa jednostka o nazwie Samson. Także ta wyprawa okazało się jednak niewypałem. Szczególnie, że wyznaczony na jej dowódcę francuski kapitan Francois Michel Magnan, okazał się niegodny tego zaszczytu trwoniąc powstańcze fundusze na prywatne cele.

Projekty Zbyszewskiego

Miejsce Francuza zajął 29-letni kmdr ppor. Władysław Zbyszewski, zbiegły na wieść o wybuchu powstania z carskiej floty, doświadczony oficer i zdolny organizator. 28 października 1863 roku legendarny dyktator powstania styczniowego Romuald Traugutt zatwierdził jego projekt Organizacji Głównej Sił Narodowych Morskich. Zbyszewski stanął na jej czele przyjmując pseudonim “Feliks Karp”.

Projekt Zbyszewskiego szczegółowo opisywał jak ma wyglądać polska flota nie tylko w czasie powstania, ale i w przyszłości. Na jego podstawie powołano do życia agencje morskie, które w Szanghaju, Melbourne, San Francisco i Nowym Jorku rozpoczęły werbunek marynarzy do powstańczej floty. W Anglii, Francji, Włoszech i Turcji zaczęto także poszukiwanie armatorów, którzy oddaliby swoje statki na służbę Polsce.

Pirewszym przygotowanym do walki z Rosjanami polskim powstańczym okrętem okazał się parowiec Princess, przemianowany wkrótce na Kilińskiego. 1 lutego 1864 roku jednostka wyszła z Newcastle. Na swoim pokładzie miała m.in. 13 dział, 300 karabinów i rewolwerów, 400 szabel, proch, amunicję i 200 sztuk mundurów i butów. W okolicach Malty Kiliński miał zamienić banderę brytyjską na polską, co miało stać sie spełnieniem brytyjskiego warunku, o którym była mowa wyżej, a co miano odpowiednio nagłośnić. Awaria maszyny spowodowała jednak, że po drodze statek musiał zawinąć do hiszpańskiej Malagi, gdzie pod rosyjskim naciskiem, władze hiszpańskie aresztowały go 12 lutego.

Zbyszewski nie ustawał w wysiłkach. Wyruszył na Sycylię, gdzie miał zamiar wyposażyć dwa kolejne statki, dla których miał nawet przygotowane nazwy: Kościuszko i Głowacki, liczył też na odzyskanie Kilińskiego i realizację paru innych pomysłów. Żaden z projektów się nie powiódł. Na odrodzenie polskiej floty poczekać trzeba było do 1918 roku.

Tomasz Falba

Fot. Wikipedia