Jak Czarniecki do Poznania, po szwedzkim zaborze, dla ojczyzny ratowania, wrócim się przez morze” - nieraz w tym tygodniu słuchalismy albo śpiewaliśmy te słowa z “Mazurka Dąbrowskiego”. O jakim jednak morzu mówi nasz hymn narodowy? I co z nim wspólnego miał Stefan Czarniecki?

“Pieśń Legionów Polskich we Włoszech” nazwana później “Mazurkem Dąbrowskiego” napisana została przez Józefa Wybickiego w 1797 roku w Lombardii gdzie, przy armii napoleońskiej, powstawały Legiony Polskie. Był to jeden z najbardziej dramatycznych momentów historii Polski – świeży przecież był jeszcze szok po upadku powstania kościuszkowskiego i trzecim rozbiorze. Nic zatem dziwnego, że znajdujący się na emigracji Polacy potrzebowali pokrzepienia. W swojej pieśni Wybicki siegnął po te momenty naszych dziejów, które mogły im dawać nadzieję na odzyskanie wolności. Stąd w rękopisie poety jej druga zwrotka zabrzmiała: “Jak Czarnecki do Poznania, wracał się przez morze, dla ojczyzny ratowania, po szwedzkim rozbiorze.

Wybicki odwołuje się tu do postaci Stefana Czarnieckiego, który wiek wcześniej był jednym z tych, którzy przyczynili się do pokonania Szwedów w czasie tzw. potopu. Ze względu na niewielkie jeszcze wtedy oddalenie czasowe, słowa poety były w pełni zrozumiałe dla ówczesnych słuchaczy. Potem ich znaczenie powoli się zacierało, stając się, dla dzisiejszego słuchacza, niejasne.

Historyczne kilka minut

Do wydarzenia opisanego przez Wybickiego doszło w roku 1658 w czasie wypadu polskich wojsk pod dowództwem Czarnieckiego do Danii. Polacy mieli pomóc Duńczykom w ich wojnie ze Szwedami. Ekspedycja ta stanowiła tylko epizod w polsko-szwedzkich zmaganiach XVII wieku. I być może pamiętaliby o niej jedynie skrupulatni badacze tamtego okresu, gdyby nie fakt jej spopularyzowania przez Jana Chryzostoma Paska, najwybitniejszego pamiętnikarza Polski szlacheckiej.

W większości przypadków Pasek osobiście brał udział w opisywanych przez siebie wydarzeniach. I choć jego “Pamiętników” nie można brać całkowicie bezkrytycznie, to jednak pozostają najcenniejszym źródłem, które pozwala zrekonstruować przebieg duńskiej kampanii Czarnieckiego.

Na pomoc Danii wyruszyło 25 polskich chorągwi oraz 10 kompanii dragonów, w sile około 5 tysięcy ludzi. Wojsko zostało podzielone na trzy oddziały. Głównymi siłami dowodził osobiście Czarniecki, dwoma następnymi: Krzysztof Żegocki i Piotr Opaliński. Na początku listopada 1658 roku korpus skoncentrowany został w okolicach duńskiego miasteczka Haderslev.


Czekając na kontakt z wrogiem, Sarmaci obserwowali duńskie obyczaje i niektórym bardzo się dziwili. „Nago sypiają, tak jako matka urodziła, i nie mają tego za żadną sromotę, rozbierając się i ubierając jedno przy drugim (...). Na to zaś nagie sypianie powiedają, że „ma dosyć za swe koszula i inszy ubiór, co mi służy przez dzień i okrywa mię; powinna też przynajmniej w nocy mieć swoją ochronę, a do tego co mi po tym robaki, pchły brać ze sobą na nocleg do łóżka i dać się im kąsać, mając od nich w smacznym spaniu przeszkodę!” - relacjonuje Pasek.

Największe kłopoty sprawili Polakom Szwedzi zgrupowani na północy od Haderslev w Koldyndze i Frederiksodde oraz na południu na wyspie Als. I to właśnie przeprawa na tę ostatnią została uwieczniona przez Wybickiego jako „wrócenie się przez morze”. Gwoli prawdy trzeba przyznać, że nie było to właściwie całe morze, a jedynie cieśnina (co dla legendy okazało się bez znaczenia). Wyspa Als ma 312 kilometrów kwadratowych powierzchni i oddzielona jest od stałego lądu cieśniną Als Sund, o szerokości od kilkuset metrów do kilku kilometrów. Według ustaleń naukowców, przeprawa na wyspę odbywała się w miejscu, gdzie szerokość cieśniny wynosi około 420-500 metrów, a głębokość 10 metrów.

Na Als Polacy ruszyli 14 grudnia 1658 roku o świcie. Pomimo zimy dzień był ciepły, morze spokojne. „Sam tedy, przeżegnawszy się, Wojewoda (Czarniecki – red.) wprzód w wodę, pułki za nim (...) kożdy za kołmierz zatchnąwszy pistolety a ładownicę uwiązawszy u szyje.” Według wszelkich szacunków przeprawa nie była ani specjalnie uciążliwa (temperatura wody wynosiła tego dnia prawdopodobnie około 3 stopni Celsjusza), ani długa – trwała najwyżej kilkanaście minut.

Pasek wspomina jednak, że żołnierze zatrzymali się na chwilę dla odpoczynku na mieliźnie położonej pośrodku cieśniny. Kronikarz wyznaje: „Po owej robocie, jak się wojsko dorwało do ciepłej izby, kto kogo mógł złapać, lubo chłopa, lubo też kobietę, to zaraz odarł z koszuli, żeby się przewlec.”

Niektórzy historycy poddają w wątpliwość tę relację Paska, a nawet jego udział w przeprawie na Als. Według nich Polacy pokonali cieśninę nie wpław, ale na łodziach ciągnąc za nimi, na linach i uzdach, swoje konie. Być może pierwsza wersja wydawała się Paskowi bardziej „bohaterska” i dlatego ją właśnie przytacza? Tak czy owak żołnierze Czarnieckiego zaskoczyli Szwedów nie spodziewających się ataku od strony wody.

Wodny żołnierz

Największym sukcesem przeprawy na wyspę Als było zdobycie twierdzy Sonderborg. Po jej zajęciu Polacy zostawili tam duńskiego dowódcę, a sami powrócili do Haderslev. Kilkanaście dni później zdobyli kolejne ważne zamki – Koldyngę i Frederiksodde. „Po owej szczęśliwej wiktoryjej (zdobyciu Koldyngi - red.) - wspomina Pasek – poszliśmy nazad, kożdy do swego stanowiska, bo trzeba było w tak wielką uroczystość mszej świętej słuchać. (...) Tak tedy stanęło wojsko; nagotowano do mszej na pniaku ściętego dębu i tam odprawiło się nabożenstwo, napaliwszy ogień do rozgrzewania kielicha, bo mróz był tęgi. „Te Deum laudamus” – śpiewano aż po lesie rozlegało. Klęknąłem ks. Piekarskiemu służyć do mszej; ujuszony ubieram księdza aż Wojewoda rzecze: „ Panie bracie, przynajmniej ręce umyć”. Odpowie ksiądz: „Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg krwią rozlaną dla imienia swego”.


Polacy stacjonowali w Danii przez całą zimę 1658/1659 kończąc kampanię w okolicach Aarhus. Tam nasz zacny kronikarz wybrał się pierwszy raz na pełne morze. „Zażywaliśmy tam też rekreacyjej różnej na morzu, wsiadłszy w barkę. Kiedy woda spokojna była, to bywało jeno stanąć spokojnie a pojazdami nie robić, to się rozmaitego napatrzył stworzenia, rozmaitej gadziny i zwierzów morskich, cudownych ryb” - pisze w „Pamiętnikach”. Zdarzyło mu się także przeżyć kilka morskich przygód łącznie z udziałem w potyczce pomiędzy okrętami holenderskimi a szwedzkimi. Po tym dowódca holenderskiej eskadry chwalił Paska przed Czarnieckim, że „choć polowy żołnierz, nie wzdrygał się wodnej bitwy.

W lipcu 1659 roku król Jan Kazimierz odwołał swoich żołnierzy z Danii. Pozostał tam tylko oddział złożony z tysiąca ludzi pod dowództwem Kazimierza Piaseczyńskiego. Rok później w Oliwie podpisano traktat pokojowy kończący polsko-szewdzkie zmagania. Stefan Czarniecki zmarł w pięć lat później z hetmańską buławą w ręku. Pasek przeżył go o 36 lat (umierając w 1701 roku). Do końca życia opowiadał o swoich przygodach w Danii ubarwiając je z czasem i ubierając w coraz bardziej fantastyczne elementy.

Jedną z takich opowieści przytacza w „Pamiętnikach”:„Miałem tam różne uciechy i zabawy, widząc takie rzeczy, czego w Polszcze widziec trudno (...) jest tam ryba tak straszna, że jenom na ścianach kościelnych malowanego widywał owego, co mu płomień z gęby wychodzi, i mówiłem "Gdyby mi głód największy był, to bym tej ryby nie jadł”. Aż kiedym był w domu szlacheckim, między inszymi potrawami (bo tam dają na stół i mięso, i ryby jednakowo) począłem rybę jeść, aż w niej okrutnie smak dobry; nuż ja ją jeść, żem prawie z owego półmiska sam zjadł. Rzecze szlachcic: „Hic est piscis, quem Sua Dominatio diabolum nominavit” („Oto ryba, którą Wasza Wielmożność nazwał diabłem”). Skonfundowałem się okrutnie, alem widział, że ją i oni ze smakiem jedli; a druga, nie wierzyłem, żeby ta, bo mi się widziało niepodobna, aby w tak brzydkim ciele miało być smaku tak wiele.”

Tomasz Falba

Ilustr. Wikipedia