Żegluga

- Marek, trzymaj mnie, bo szlag mnie zaraz trafi! - woła ze sterówki Waldemar Matuszak, kapitan statku "Jantar". Pierwszy po Bogu na pokładzie kręci zawzięcie kołem sterowym w prawo i lewo, "kopie" 90-konnym dielsem całą naprzód, a potem, ile fabryka dała - wstecz. I nic! Więc najspokojniejszego nawet człeka cholera by wzięła.

A Waldek jest nad wyraz spokojny. Taki charakter, który na Wiśle - bo z jej kaprysami się zmaga - przydaje się nie mniej niż moc silnika. No ale kto by wytrzymał takie kręcenie sterem i takie obroty maszyny?! A ta wyje i już kopci czarnym dymem z wysiłku...

Kapitan się wścieka, bo stoimy na podwodnych kamieniach zrujnowanej ostrogi wiślanej, na którą statek nieopatrznie wpłynął w rejsie z Bydgoszczy do Torunia. Wpłynął, bo trzeba było "iść" blisko brzegu, omijając rozległą piaszczystą ławicę.

- Wezwijcie ratowników, może ze straży pożarnej! Trzeba nas ewakuować. Noc się zbliża, a zimno jak diabli! - wołają uczestnicy feralnego rejsu, który miał się zakończyć po 6-7 godzinach przybiciem do Bulwaru Filadelfijskiego w Toruniu.

I znów przydaje się spokój kapitana. - Sprowadzimy jakąś łódkę z Solca Kujawskiego, bo blisko - oznajmia i wzywa pomoc. Na noc zostaje tak zwana załoga szkieletowa: Waldemar Matuszak (kapitan statku), Włodzimierz Palmowski (żeglarz - kaphornowiec, uczestnik oceanicznych rejsów s/y Solanus) i dziennikarz "Gazety Pomorskiej".

O świcie na ratunek przypływa pchacz Daniel z Żeglugi Bydgoskiej pod dowództwem dwóch kapitanów: Ryszarda Jabłońskiego i Jana Kuchty. Z kolejnych pułapek na płytkiej rzece ratujemy się sami, ale nie z ostatniej - już pod Toruniem. Silny wiatr spycha statek na grząski brzeg akurat w chwili, gdy wysiada silnik. A z niej, już po naprawieniu maszyny, oderwać się nie możemy. Teraz naprawdę trzeba wzywać strażaków. Przypływają z Torunia 25-konną łodzią.

- I właśnie tak wygląda żeglowanie po Wiśle. A przecież mój stateczek ma tylko 80-centymetrowe zanurzenie! Skonstruowany został w roku 1892 specjalnie do pływania po kanałach, a i z żeglownymi rzekami radził sobie zawsze doskonale - podsumowuje 27-godzinny rejs kapitan Matuszak. - Rząd zupełnie o Wiśle zapomniał. Nie bierze pod uwagę faktu, że transport wodny jest kilkakrotnie tańszy od kołowego, bardziej ekologiczny oraz - gdyby drogi wodne odnowiono - bezpieczniejszy.

- Aby pływać po Wiśle przy normalnym stanie wody, trzeba ją doskonale znać. Inaczej grzęźnie się na mieliznach - oznajmia kapitan Czesław Błocki z Torunia, właściciel przedsiębiorstwa Trans-Wod.

We wtorek, gdy Jantar wracał z Torunia do Bydgoszczy, poziom rzeki był już wyższy o jakieś 80 centymetrów, bo przed nadejściem fali wezbraniowej zrzucano wodę z włocławskiej zapory. Statek przepłynął więc bez problemu - w 4,5 godziny do centrum Bydgoszczy.

- Ale problem wciąż jest i to ogromny! - zauważa z naciskiem prof. Zygmunt Babiński, hydrolog Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, znawca Wisły. - Ta rzeka wymaga przynajmniej uregulowania, by przywrócić jako tako możliwość żeglugi. A ta jest naszemu państwu potrzebna jak woda i powietrze, bo mogłaby ożywić gospodarkę. I nie jest tak, jak próbują społeczeństwu wmówić ekolodzy, że regulując Wisłę, zatracilibyśmy jej charakter jako ostatniej dużej dzikiej rzeki w Europie. Przecież Wisła była regulowana od setek lat - najpierw robili to Krzyżacy, potem menonici, wreszcie Prusacy i Niemcy. A my odziedziczyliśmy tę przystosowaną już do żeglugi rzekę. I niestety zaniedbaliśmy ją nieprawdopodobnie. A wy, płynąc Jantarem, mieliście wątpliwą okazję natknąć się na skutki tych zaniedbań.

Roman Zamyślewski z Bydgoszczy, kapitan jachtowy i motorowodny, autor przewodników dla żeglarzy po Wiśle, przypomina, że ta rzeka dzieli się zasadniczo na tak zwaną Ruską i Pruską. Podział ten wynika z uwarunkowań historycznych, bo ta pierwsza płynęła przez zabór rosyjski, druga przez pruski. Pierwsza była dzika, nieuregulowana, druga wręcz przeciwnie.

- W drugiej połowie XIX wieku Wisła Pruska była nowoczesną, europejską rzeką, która umożliwiała transport wszystkich towarów i ludzi - mówi Roman Zamyślewski. - To niewątpliwa zasługa Niemców, ale też przez nich ta rzeka w dużym stopniu się zdegradowała. Dotarłem do dokumentów Sejmu Pruskiego, z których wynika, że problemy żeglugi wiślanej bardzo zajmowały ówczesne władze.

Posłowie narzekali na fakt, że niemieckie firmy wykupują ogromne ilości drewna w zaborze rosyjskim - rocznie 4,8 milionów metrów sześciennych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że owe drewno ścinane było w środkowym dorzeczu Wisły.

W efekcie zalesienie zmniejszyło się do zaledwie 5 procent, a to zdestabilizowało stosunki wodne.

Zamyślewski wyjaśnia, że lasy długo magazynują wodę - jej nadmiar pochłaniają w porze deszczowej i odprowadzają ją w porze suchej. To wpływa na całe dorzecze. Gdy lasów zabrakło, Wisła stała się niestabilna. W naszych czasach zalesienie wzrosło do ok. 12 proc., ale to zdecydowanie za mało. - Dlatego mówimy o ustalonym stanie chorobowym Wisły - podsumowuje Roman Zamyślewski.

Marek Weckwerth

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1

Źródło:

Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0323 4.1137
EUR 4.2919 4.3787
CHF 4.4221 4.5115
GBP 5.0245 5.1261

Newsletter