Tej wiosny po raz pierwszy w historii w Polsce nie odbędą się "śledziowe żniwa". Limit na ten rok został już wyczerpany. Rybacy zapowiadają blokadę portów.

Załoga kurta Swi-47 rozładowuje złowione śledzie
Fot. Sławomir Ryfczyński

Waldemar Krupiński, właściciel kutra Świ 47, który przed miesiącem tonął na Bałtyku, w czwartek po południu wyładował na ląd prawdopodobnie ostatnie odłowione w tym roku śledzie. - Większość z nas z nich żyje - mówi. - To, co zrobiło ministerstwo, to dla nas nóż w plecy. Jedynym rozwiązaniem jest protest.

"Gazeta" zdobyła dokument, który w czwartek rano dotarł do okręgowych inspektoratów rybołówstwa morskiego w Szczecinie, Słupsku i Gdyni. Wynika z niego, że w piątek zostanie wszczęta procedura "fishing stop" oznaczająca dla polskich rybaków zakaz połowów śledzia stada zachodniego (unijne przepisy dzielą Bałtyk na strefę wschodnią i zachodnią). A z tej ryby żyje pięćset rybackich rodzin i wielu przetwórców na zachodnim wybrzeżu.

Śledź co roku wypływa z Cieśnin Duńskich na tarło w Zatoce Pomorskiej. W marcu i kwietniu, kiedy temperatura wody sięgnie 7-8 stopni, przypływa w okolice pomiędzy Świnoujściem a Dziwnowem. W czasie tarła około 5 proc. ławicy wpada w sieci polskich rybaków. To "śledziowe żniwa", w czasie których na międzyzdrojskiej plaży potrafi się zebrać nawet pięćset osób obrabiających ryby. - Panuje niepowtarzalna atmosfera, kieszenie rybaków zapełniają się banknotami - opowiada Marek Podolski, szef firmy Bosman-Fish, która skupuje 80 proc. ryb od zachodniopomorskich rybaków. - Ludzie zarabiają na dalszą część roku.

Rybacy dostają za kilogram śledzia ok. 1,7 zł. Odbiorcy ryby po wstępnym przetworzeniu dostają za kilogram 5 zł. To dzięki Japończykom, którzy płacą 10 dolarów za kilogram ikry.

W 2010 r. po raz pierwszy żniw ma nie być. W 2009 r. unijny limit na tę rybę dla wszystkich polskich rybaków wyniósł 3,3 tys. ton, w tym roku został zmniejszony o 10 proc. Polsce zabrano też 895 ton za złowienie zbyt wielu śledzi w 2009 r. Pozostało więc do złowienia około 2 tys. ton.

"Z danych uzyskanych z Centrum Monitorowania Rybołówstwa wynika, że polscy armatorzy statków rybackich do 3 marca odłowili większą część dostępnej kwoty i zostanie ona w najbliższych dniach wyczerpana" - czytamy w komunikacie Ministerstwa Rolnictwa, który trafił w czwartek do inspektoratów. Jak to możliwe? Rybacy ze środkowego i wschodniego wybrzeża, głównie z Kołobrzegu i Ustki (w przeciwieństwie do tych zachodnich mają duże kutry pozwalające na dalekie połowy), nie czekając na przypłynięcie śledzi na tarło, udali się daleko w morze i wyłowili cały limit.

Rybacy obwiniają za całą sytuację departament rybołówstwa. - Bo wprowadził "limity olimpijskie", czyli kto pierwszy, ten lepszy - mówi Krupiński. - Sposób podziału kwoty śledzia zachodniego Bałtyku na rok 2010 nie odbiegał od stosowanego w latach poprzednich - odpowiada Marcin Ruciński, zastępca dyr. departamentu rybołówstwa Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.


Adam Zadworny, Szczecin